*Fabryka Części Samochodowych/ Atak wampira w lesie/ Dziwna wichura/ Bezdomny podglądaczem/ Przyłapani/ Chichoczący psychopata/ Stary znajomy*
Katherine nie poszła dziś do szkoły; miała dosyć tego miejsca, mimo że była tam tylko raz. Nie chciała ponownie spotkać tego idioty, którego imienia nie pamięta.
Musiała niestety opuścić swą "jaskinię" ze względu na spotkanie Rady Założycieli Miasta, które odbywało się w jej domu, ponieważ Evan jest jej członkiem.
Od dwóch godzin jeździ bez celu po okolicy, ale gdy przejeżdżała koło starej fabryki części samochodowych usłyszała jakieś krzyki i śmiechy. To pewnie wampiry!- Pomyślała.
Zaparkowała niedaleko tego miejsca. Z tylnego siedzenia wzięła drewniany kołek. Opuściła auto, nie zamykając go i ruszyła w kierunku tylnego wejścia do budynku.
Najciszej jak tylko potrafiła, otworzyła drzwi i weszła do środka. Do jej nozdrzy doleciał swąd stęchlizny. Głosy, z każdym krokiem stawały się coraz głośniejsze. Katherine usłyszała warknięcie oraz stłumiony pisk, a następnie poczuła zapach krwi. Szła długim korytarzem, nie odrywając pleców od ściany. Gdy dotarła do zakrętu, ostrożnie się wychyliła. W momencie, w którym zauważyła grupkę (jak podejrzewała) wampirów oraz stertę ciał,w kałuży krwi, o mało co nie została zauważona, więc ponownie skryła się za ścianą.
Wzmocniła uchwyt na kołku, znajdujący się w jej prawej dłoni. Wzięła głęboki wdech i wyskoczyła ze swojej kryjówki. Kreatury tam zebrane, przerwały rozszarpywanie swoich ofiar i przystąpiły do ataku.
Katherine unikała każdego ciosu, aż zaczęło ją to nudzić, więc zaczęła walczyć. Chłopaka stojącego do niej tyłem, chwyciła za szyję i skręciła mu kark, innemu zaś, podarowała lot kończący się po drugiej stronie pomieszczenia. Jednej z dziewczyn wbiła kołek prosto w serce, jednak nie zdążyła go wyjąć, ponieważ została powalona na ziemię, przez jakiegoś osiłka. Jednak miał za mało siły, aby przytrzymać Kath w miejscu, aby jego rudowłosy kolega mógł wyrwać jej serce. Bez trudu przeturlała ich tak, że on leżał na podłodze, a ona zatopiła w jego piersi swą rękę i pozbawiła go życia. Facet, którym wcześniej rzuciła na drugi koniec sali, zbierał się do ataku, jednak ona była szybsza i usiłowała zrobić z nim dokładnie to samo, co z jego poprzednikiem. Wyczuła ludzką krew. W sumie było jej tu pełno, ale ta była świeża; pochodziła od żyjącej osoby.
***
Katherine nie poszła dziś do szkoły; miała dosyć tego miejsca, mimo że była tam tylko raz. Nie chciała ponownie spotkać tego idioty, którego imienia nie pamięta.
Musiała niestety opuścić swą "jaskinię" ze względu na spotkanie Rady Założycieli Miasta, które odbywało się w jej domu, ponieważ Evan jest jej członkiem.
Od dwóch godzin jeździ bez celu po okolicy, ale gdy przejeżdżała koło starej fabryki części samochodowych usłyszała jakieś krzyki i śmiechy. To pewnie wampiry!- Pomyślała.
Zaparkowała niedaleko tego miejsca. Z tylnego siedzenia wzięła drewniany kołek. Opuściła auto, nie zamykając go i ruszyła w kierunku tylnego wejścia do budynku.
Najciszej jak tylko potrafiła, otworzyła drzwi i weszła do środka. Do jej nozdrzy doleciał swąd stęchlizny. Głosy, z każdym krokiem stawały się coraz głośniejsze. Katherine usłyszała warknięcie oraz stłumiony pisk, a następnie poczuła zapach krwi. Szła długim korytarzem, nie odrywając pleców od ściany. Gdy dotarła do zakrętu, ostrożnie się wychyliła. W momencie, w którym zauważyła grupkę (jak podejrzewała) wampirów oraz stertę ciał,w kałuży krwi, o mało co nie została zauważona, więc ponownie skryła się za ścianą.
Wzmocniła uchwyt na kołku, znajdujący się w jej prawej dłoni. Wzięła głęboki wdech i wyskoczyła ze swojej kryjówki. Kreatury tam zebrane, przerwały rozszarpywanie swoich ofiar i przystąpiły do ataku.
Katherine unikała każdego ciosu, aż zaczęło ją to nudzić, więc zaczęła walczyć. Chłopaka stojącego do niej tyłem, chwyciła za szyję i skręciła mu kark, innemu zaś, podarowała lot kończący się po drugiej stronie pomieszczenia. Jednej z dziewczyn wbiła kołek prosto w serce, jednak nie zdążyła go wyjąć, ponieważ została powalona na ziemię, przez jakiegoś osiłka. Jednak miał za mało siły, aby przytrzymać Kath w miejscu, aby jego rudowłosy kolega mógł wyrwać jej serce. Bez trudu przeturlała ich tak, że on leżał na podłodze, a ona zatopiła w jego piersi swą rękę i pozbawiła go życia. Facet, którym wcześniej rzuciła na drugi koniec sali, zbierał się do ataku, jednak ona była szybsza i usiłowała zrobić z nim dokładnie to samo, co z jego poprzednikiem. Wyczuła ludzką krew. W sumie było jej tu pełno, ale ta była świeża; pochodziła od żyjącej osoby.
***
Kai po otrzymaniu informacji na temat Kateriny oraz rozpiski wszystkich opuszczonych budynków w całym mieście, postanowił, że zajrzy do kilku z nich już dziś. Wybrał starą fabrykę części samochodowych, ponieważ była niedaleko lasu, w którym zazwyczaj odbywa się zgromadzenie.
Zauważywszy przygaszone ognisko, zaczął się zastanawiać, jaki głupiec postanowił zaszyć się tutaj. Przez myśl przemknęło mu, że może jakiś członek sabatu, postanowił sobie odpocząć od tego ciągłego paplania o ostrożności, ale szybko zmienił zdanie; nikt nie odważyłby się przeciwstawić postanowieniom głównych członków.
Wgapianie się w popiół pozostały po ognisku, przerwała mu postać, która jakby znikąd pojawiła się przed nim.
-Zgubiłeś się chłopczyku?- mruknął nieznajomy.
-Serio?- zadrwił- Tylko tyle? Spodziewałem się bardziej czegoś jak "Pożegnaj się z życiem!", a ty mi wyskakujesz z czymś takim- zaśmiał się, irytując przy tym mężczyznę, który podchodził coraz bliżej Kai'a.
-Przegiąłeś stary!- wrzasnął i rzucił się na chłopaka. Z tymże Parker był szybszy i odskoczył w bok, co skutkowało upadkiem napastnika.
-Wiesz co? Tak żałosnego wampira, to ja nigdy nie spotkałem- Kai zaśmiał się ponownie. Uwielbiał dokuczać innym; uważał, że niema nic lepszego, niż patrzenie jak druga osoba czerwienieje ze złości.
Rozejrzał się dookoła. Gdy spostrzegł patyk leżący na ziemi, pobiegł po niego. Zdążył się przeturlać w bok i dźwignąć do góry, w momencie, w którym jego napastnik zamachnął się, aby go kopnąć w żebra. Kai, podstawił mu nogę, powalając go na ziemię. Wykorzystując to, że tamten jest w parterze upadł koło niego na kolana i oplótł palcami jego szyję, lekko go przyduszając. Spiął wszystkie mięśnie. Starał się skupić całą swoją energię w dłoniach. Nagle zerwał się wiatr; tak mocny niczym wichura. Chłopak otworzył oczy aby spojrzeć na swoją ofiarę, a następnie je zamknął. Drzewa wyginały się w każdą możliwą stronę. Wyglądały jakby zaraz miały się połamać.
-Yuta!-Wykrzyczał- Ihatag kanako ang kusog nga akong gikinahanglan!- błyskawica przecięła ciemne niebo. Skóra mężczyzny z każdą sekundą coraz bardziej marszczyła się i traciła kolor; jakby uchodziło z niego życie. Za to uśmiech Parkera rósł.
Gdy wypowiedział ostatnie słowo, będące dopełnieniem zaklęcia, nastał spokój. Wiatr przestał wprawiać w ruch wszystko wokół. Niebo się rozjaśniło. Kai otworzył oczy. Jedną ręką nadal trzymał szyję wampira, a drugą chwycił patyk i wbił mu go w pierś; w miejsce gdzie znajduje się serce.
***
Po uzyskaniu od Bobby'ego dokładnego miejsca położenia fabryki, Sam i Dean szli lasem z bronią w ręku. Rozglądali się na około. Nagle zerwał się wiatr; tak silny, że o mało co nie powyrywał drzew z korzeniami. Ciemne niebo co chwila rozświetlały błyskawice. Lecz po chwili wszystko ustało. Postanowili iść dalej.
Z oddali zauważyli dwie postacie. Dokładniej dwóch mężczyzn. Podeszli bliżej i skryli się w krzakach, uważnie obserwując nieznajomych. Jeden podduszał drugiego. Ten leżący na ziemi wyglądał tak, jakby uszło z niego życie; jego skóra była wysuszona i pozbawiona koloru.
Następnym krokiem mordercy, było wbicie ostrego kija w pierś swego przeciwnika.
Dean już chciał opuścić ich "kryjówkę", lecz Sam go zatrzymał.
-Patrz- szepnął młodszy, wskazując palcem na faceta, który wyglądał na bezdomnego.
Kai spostrzegł go w tym samym momencie. Skupił swój wzrok na nim i zaczął powoli wstawać. Uśmiechnął się złośliwie. Zaczął zbliżać się do mężczyzny, a tamten cofał się, co chwila potykając o wystające z podłoża korzenie.
-Ukufa- mruknął, a włóczęga natychmiast upadł.
Bracia wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-Czarownica- powiedzieli równocześnie.
Sam spiął się, gdy usłyszał jak ktoś odchrząknął tuż za nim. Chyba jednak byli za głośno.
-W męskiej osobie, to raczej będzie czarownik- zauważył osobnik stojący za nimi, a oni odwrócili się w jego stronę z prędkością światła- ale co ja tam wiem- machnął ręką, chichocząc. Tak. Chichocząc. Psychopaci też to robią.
-Parker!- warknął Dean- nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę twoją parszywą mordę.
-Też się cieszę, że Was widzę- uśmiechnął się sarkastycznie.
|| Był ciepły, kwietniowy dzień. Sam i Dean jak zwykle tropili demony. Tego dnia im się udało. Złapali całą bandę kryjącą się na Posterunku Policji. Oczywiście pozabijali wszystkie, z wyjątkiem jednego, który wydawał się być ich przywódcą.
Miał na imię Steven. Siedział w tym od dobrych dwunastu lat. Cały czas w jednym ciele. Jedyne co zmieniał to kryjówki (Jego ubrania, ugh... Cuchnęły niesamowicie i on sam też nie pachniał najlepiej). Oczywiście dopóki nie znalazł odpowiedniego miejsca, jakim było Północno- Zachodnie Wybrzeże Pacyfiku. Tam zasiedlił się na stałe. Został przywódcą całkiem sporej grupki demonów.
Odkąd Winchesterowie go złapali, był zmuszony im pomagać; w przeciwnym razie skończyłby martwy. Po prostu robił za "podwójnego agenta"; zbierał informacje od swoich i przekazywał je braciom.
Gdy złapali trop- tym razem Wendigo- napotkali mały problem; był nim Kai Parker.
Mięli się spotkać z Stevenem, aby ten mógł zabrać ich do kryjówki tych kreatur. Pojawił się. Lecz nie sam i martwy; w umówionym miejscu zastali Parkera i zasztyletowanego Stevena. Powybijał również wszystkich kanibali i wyssał ich moc.- To byli w stanie przeżyć, ale nie to, że pozbawił życia również ludzi, którzy zapewne mięli być zjedzeni przez stwory.
Jednak zanim zdążyli go dorwać, Kai już dawno zwiał. Od tego czasu, polują przy okazji także na niego.||
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że to już twój koniec?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Zgubiłeś się chłopczyku?- mruknął nieznajomy.
-Serio?- zadrwił- Tylko tyle? Spodziewałem się bardziej czegoś jak "Pożegnaj się z życiem!", a ty mi wyskakujesz z czymś takim- zaśmiał się, irytując przy tym mężczyznę, który podchodził coraz bliżej Kai'a.
-Przegiąłeś stary!- wrzasnął i rzucił się na chłopaka. Z tymże Parker był szybszy i odskoczył w bok, co skutkowało upadkiem napastnika.
-Wiesz co? Tak żałosnego wampira, to ja nigdy nie spotkałem- Kai zaśmiał się ponownie. Uwielbiał dokuczać innym; uważał, że niema nic lepszego, niż patrzenie jak druga osoba czerwienieje ze złości.
Rozejrzał się dookoła. Gdy spostrzegł patyk leżący na ziemi, pobiegł po niego. Zdążył się przeturlać w bok i dźwignąć do góry, w momencie, w którym jego napastnik zamachnął się, aby go kopnąć w żebra. Kai, podstawił mu nogę, powalając go na ziemię. Wykorzystując to, że tamten jest w parterze upadł koło niego na kolana i oplótł palcami jego szyję, lekko go przyduszając. Spiął wszystkie mięśnie. Starał się skupić całą swoją energię w dłoniach. Nagle zerwał się wiatr; tak mocny niczym wichura. Chłopak otworzył oczy aby spojrzeć na swoją ofiarę, a następnie je zamknął. Drzewa wyginały się w każdą możliwą stronę. Wyglądały jakby zaraz miały się połamać.
-Yuta!-Wykrzyczał- Ihatag kanako ang kusog nga akong gikinahanglan!- błyskawica przecięła ciemne niebo. Skóra mężczyzny z każdą sekundą coraz bardziej marszczyła się i traciła kolor; jakby uchodziło z niego życie. Za to uśmiech Parkera rósł.
Gdy wypowiedział ostatnie słowo, będące dopełnieniem zaklęcia, nastał spokój. Wiatr przestał wprawiać w ruch wszystko wokół. Niebo się rozjaśniło. Kai otworzył oczy. Jedną ręką nadal trzymał szyję wampira, a drugą chwycił patyk i wbił mu go w pierś; w miejsce gdzie znajduje się serce.
***
Po uzyskaniu od Bobby'ego dokładnego miejsca położenia fabryki, Sam i Dean szli lasem z bronią w ręku. Rozglądali się na około. Nagle zerwał się wiatr; tak silny, że o mało co nie powyrywał drzew z korzeniami. Ciemne niebo co chwila rozświetlały błyskawice. Lecz po chwili wszystko ustało. Postanowili iść dalej.
Z oddali zauważyli dwie postacie. Dokładniej dwóch mężczyzn. Podeszli bliżej i skryli się w krzakach, uważnie obserwując nieznajomych. Jeden podduszał drugiego. Ten leżący na ziemi wyglądał tak, jakby uszło z niego życie; jego skóra była wysuszona i pozbawiona koloru.
Następnym krokiem mordercy, było wbicie ostrego kija w pierś swego przeciwnika.
Dean już chciał opuścić ich "kryjówkę", lecz Sam go zatrzymał.
-Patrz- szepnął młodszy, wskazując palcem na faceta, który wyglądał na bezdomnego.
Kai spostrzegł go w tym samym momencie. Skupił swój wzrok na nim i zaczął powoli wstawać. Uśmiechnął się złośliwie. Zaczął zbliżać się do mężczyzny, a tamten cofał się, co chwila potykając o wystające z podłoża korzenie.
-Ukufa- mruknął, a włóczęga natychmiast upadł.
Bracia wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-Czarownica- powiedzieli równocześnie.
Sam spiął się, gdy usłyszał jak ktoś odchrząknął tuż za nim. Chyba jednak byli za głośno.
-W męskiej osobie, to raczej będzie czarownik- zauważył osobnik stojący za nimi, a oni odwrócili się w jego stronę z prędkością światła- ale co ja tam wiem- machnął ręką, chichocząc. Tak. Chichocząc. Psychopaci też to robią.
-Parker!- warknął Dean- nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zobaczę twoją parszywą mordę.
-Też się cieszę, że Was widzę- uśmiechnął się sarkastycznie.
|| Był ciepły, kwietniowy dzień. Sam i Dean jak zwykle tropili demony. Tego dnia im się udało. Złapali całą bandę kryjącą się na Posterunku Policji. Oczywiście pozabijali wszystkie, z wyjątkiem jednego, który wydawał się być ich przywódcą.
Miał na imię Steven. Siedział w tym od dobrych dwunastu lat. Cały czas w jednym ciele. Jedyne co zmieniał to kryjówki (Jego ubrania, ugh... Cuchnęły niesamowicie i on sam też nie pachniał najlepiej). Oczywiście dopóki nie znalazł odpowiedniego miejsca, jakim było Północno- Zachodnie Wybrzeże Pacyfiku. Tam zasiedlił się na stałe. Został przywódcą całkiem sporej grupki demonów.
Odkąd Winchesterowie go złapali, był zmuszony im pomagać; w przeciwnym razie skończyłby martwy. Po prostu robił za "podwójnego agenta"; zbierał informacje od swoich i przekazywał je braciom.
Gdy złapali trop- tym razem Wendigo- napotkali mały problem; był nim Kai Parker.
Mięli się spotkać z Stevenem, aby ten mógł zabrać ich do kryjówki tych kreatur. Pojawił się. Lecz nie sam i martwy; w umówionym miejscu zastali Parkera i zasztyletowanego Stevena. Powybijał również wszystkich kanibali i wyssał ich moc.- To byli w stanie przeżyć, ale nie to, że pozbawił życia również ludzi, którzy zapewne mięli być zjedzeni przez stwory.
Jednak zanim zdążyli go dorwać, Kai już dawno zwiał. Od tego czasu, polują przy okazji także na niego.||
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że to już twój koniec?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A więc kolejny rozdział. Szczerze mówiąc strasznie się z nim męczyłam... Ale jest i chyba wyszedł całkiem okej :')
|| Tak będą zapisywane wspomnienia/ przeszłość bohaterów ||
Pamiętajcie aby zostawić po sobie jakiś ślad i do następnego! :*