*Kolejny znajomy/ Kai/ Chevrolet Impala/ Bękart*
Dzisiejszego dnia Katherine postanowiła iść do szkoły. Oczywiście jej tygodniowa nieobecność nie umknęła uwadze nauczycieli. Wytłumaczyła to przeziębieniem, co przecież było kłamstwem.
Właśnie wchodziła do sali, gdzie miała odbyć się lekcja Historii, którą swoją drogą uwielbiała, lecz niekiedy nauczyciele tego przedmiotu ją denerwowali; gdy mówili o czymś, o czym nie mięli pojęcia bądź gdy mylili daty jakiegoś wydarzenia, a kiedy Katherine ich poprawiała, tamci upierali się przy swoim i grozili jej uwagą z zachowania.
Była to chyba jedyna sala, gdzie ławki były podwójne, co średnio ją cieszyło. Ze względu na to, że przyszła kilka minut po dzwonku, prawie wszystkie były zajęte, z wyjątkiem jednej na końcu sali. Katherine z zadowoleniem zajęła puste miejsce i czekała na przybycie nauczyciela. Może ten nie będzie tak pusty, jak inni.- Pomyślała.
Do klasy, wszedł wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna. Odłożył na biurko książki, które trzymał w ręce. Podszedł do tablicy i odwrócił się do wszystkich przodem.
-Witajcie. Nazywam się Drew Seeley i będę waszym nowym nauczycielem historii- powiedział uśmiechając się nieznacznie.
-A co z Panem Banks'em?- zapytał jakiś chłopak z przodu.
-Odszedł z pracy- odpowiedział spokojnie i zaczął pisać coś na tablicy.
Katherine przyjrzała mu się uważniej; wydawało jej się, że gdzieś go już spotkała, a może to kolejne głupie przeczucie.
-Dobrze- zaczął, przerywając rozmowy- na dzisiejszej lekcji porozmawiamy o...
Niedane mu było dokończyć, ponieważ drzwi od klasy się otworzyły, a do środka wszedł ten sam chłopak, na którego Kath wpadła wczoraj.
-Dzień dobry- przywitał się, a nauczyciel rzucił mu groźne spojrzenie- jestem...
-Spóźniony?- przerwał mu mężczyzna- tak, Panie Parker, jest pan spóźniony. Mam nadzieję, że to był ostatni raz.
-Jasne- mruknął chłopak, a Pan Seeley przewrócił oczami.
-Proszę zająć wolne miejsce- rozkazał. Ciemnowłosy rozejrzał się po sali. Gdy jego spojrzenie wylądowało na Katherine, jej ciało się spięło. O nie! Na pewno tu nie usiądziesz!- Spuściła wzrok na zeszyt.
-Cześć- szepnął zaraz przy jej uchu, a dziewczyna podskoczyła ze strachu.
-Pa- burknęła, nawet na niego nie patrząc.
-Widzę, że ktoś tu ma zły humorek- zaśmiał się. Katherine nie odpowiedziała; chciała aby ten koleś zniknął, wyparował, albo zaginął w tajemniczych okolicznościach. Nie lubiła go.
-Jestem Kai- przedstawił się, wyciągając dłoń w jej stronę. Nie maiła zamiaru jej uścisnąć.
-Mam to gdzieś- warknęła. Czuła, że za chwile urwie mu łeb. Opuścił opuścił rękę, kiwając głową ze zrezygnowaniem. Na jego twarzy zagościł pewny siebie uśmiech, gdy zauważył jak Katherine zaciska pięści. Był z siebie zadowolony; denerwowanie Katherine od dziś jest jego nowym hobby.
-Nareszcie w domu- mruknęła, siadając na swoim ulubionym fotelu. Na większość przedmiotów Kai chodził razem z nią, z czego na połowie kazano im siedzieć razem. Ten chłopak był tak denerwujący, że kilka razy próbowała się na niego rzucić. Na szczęście na kilku lekcjach, na które chodzili razem, siedziała albo z Shelley, albo z Caroline. Mimo tego nie mogła uniknąć prowokacyjnego uśmiechu ze strony ciemnowłosego.
-Katherine!- zawołał Evan, wchodząc do salonu, gdzie siedziała dziewczyna- skończyły się worki z krwią- oznajmił, zajmując miejsce na sofie.
-To dlaczego jeszcze tu jesteś?
-No weź- wydął dolną wargę- przecież wiesz, że nie mam pierścienia
Zachichotała.
-Nadal nie wiem, jak mogłeś go zgubić- pokręciła głową z dezaprobatą.
-To jak, pojedziesz?- zapytał, robiąc minę zbitego szczeniaczka. Podszedł do brunetki, uklęknął przed nią i ujął jej dłoń.
-Grabisz sobie Peters- zaśmiała się- co ty byś beze mnie zrobił?
-Umarłbym z głodu- wzruszył ramionami, przytulając przyjaciółkę.
Wychodząc z banku krwi, Kath przyśpieszyła kroku, widząc jakiegoś mężczyznę krążącego koło jej samochodu.
-Szukasz tu czegoś?- warknęła w stronę nieznajomego.
-Niezła bryka- powiedział, ignorując jej pytanie- czy to Chevrolet Camaro Convertible?- zapytał patrząc na nią.
Katherine uśmiechnęła się do niego z sympatią i pokiwała głową. W tych czasach rzadko zdarza się, że ktoś kto chwaliłby jej auto. Ludzie przeważnie dziwią się, jak taka młoda osoba może jeździć takim starym samochodem. To jest bardzo denerwujące.
-Dzięki. Interesujesz się samochodami?- zapytała chowając do bagażnika torbę.
-Ja nie, ale mój brat owszem. Ma Chevroleta Impalę z sześćdziesiątego siódmego.
-Wow- wykrztusiła w końcu- chyba muszę go poznać- zaśmiała się- Jestem Katherine Pierce- wyciągnęła dłoń w jego stronę, którą od razu uścisnął.
-Miło mi Cię poznać Katherine- uśmiechnął się- Jestem Sam. Sam Winchester.
***
Kai po tym jak został powiadomiony przez swego ojca o zebraniu sabatu na cmentarzu, miał ochotę skoczyć z mostu; nie znosił tego zbiorowiska. Nie lubił wysłuchiwać o tym jak bardzo potężna jest moc któregoś z nich, albo jaki świetny czar odprawili. Denerwowało go też to, że on nie miał własnej mocy, musiał ją komuś zabrać. Właśnie o to miał żal do wszystkich jak i do samego siebie; uważał się za beztalencie i zakałę sabatu. Nawet po śmierci jego rodzeństwa, ojciec i starszyzna traktowali go jak śmiecia. Lecz mimo wszystko próbował być silny i właśnie dlatego chował się pod maską "złego chłopca"- bynajmniej tak zawsze myślał, jednak po kilku wydarzeniach zaczynał w to wątpić. On nie udawał, on był złą osobą.
Usiadł w kręgu, koło swego ojca i czekał aż spotkanie się rozpocznie.
-Zapewne słyszeliście już o tym, że bracia Winchester są w mieście- zaczął, zwracając uwagę przybyłych- ich przyjazd stanowi zagrożenie nie tylko dla wampirów, wilkołaków czy innych potworów, ale i też dla nas.
Jak wiecie bądź nie, są oni łowcami i polują na stworzenia nadprzyrodzone bez względu na to czy zabijały ludzi, czy nie oraz na czarownice- czyli nas.
Skończył przemawiać, dając głos kolejnemu mężczyźnie.
-Teraz musimy zachować całkowitą ostrożność; ograniczyć uprawianie magii do minimum, nie wychylać się i zachowywać jak normalni obywatele.
-Dlaczego więc nie możemy się stąd wynieść?- zapytał ktoś z kręgu.
-To jest nasze miejsce. Nie będziemy uciekać przed byle zagrożeniem. Wystarczy, że będziemy zachowywać się normalnie. Zresztą i tak mieszkamy w centrum, a wampiry ukrywają się na obrzeżach. Nic nam nie zagraża.
-Jest jeszcze jedna kwestia- przerwał ojciec Kai'a- w naszym mieście od dawna grasuje pewna wampirzyca. Jest bezwzględna i dobra w tym co robi; w zabijaniu. Od około stu lat, ochrania miasteczko przed potworami; pełni rolę tutejszego łowcy.
-Co w niej takiego specjalnego?- przerwała tym razem ciotka Kai'a.
-Właśnie do tego zmierzam- mruknął w odpowiedzi- zabija wszystko, co żyje niezgodnie z ludźmi; w tym właśnie wampiry. Jednak jak wiecie, ostatnio kilkoro z nas, zostało zabitych właśnie przez nią. A my musimy ich pomścić.
-Czy przypadkiem nie mówiłeś, że nie zabija bez przyczyny?- zapytał Kai.
-Czyli sugerujesz, że twoi krewni byli zabójcami?!- warknął Gerry- kto Cię tu w ogóle zapraszał?! Jakim cudem ty należysz do naszego sabatu?!- krzyczał, patrząc na chłopaka z pogardą.
-Spokojnie- wtrącił się ojciec ciemnowłosego- Gerry, Kai to mój syn, bez względu na to jaki jest. Mimo, że do nas nie pasuje, należy do tego sabatu, tak jak każde z moich świętej pamięci dzieci.
-Naprawdę Josh? Bronisz tego bękarta?!- zaśmiał się pogardliwie wskazując palcem na Kai'a- to potwór, przez niego twoje dzieci nie żyją, do cholery! Powinniśmy go wygnać albo zabić!
Kai stał i obserwował całą sytuację z rozbawieniem; w środku na prawdę było mu przykro i chciało mu się płakać, ale na zewnątrz przyjął obojętną postawę. Zawsze tak robił, aby ukryć swoje emocje; zakładał maskę obojętności, albo wrogości.
-Spójrz na niego!- kontynuował- zamiast okazać skruchę za swoje czyny, stoi i się cieszy! Dalej będziesz go bronił?!
-Ja go nie bronię! Jest psychopatą, który już dawno powinien gnić w więziennym świecie, albo podzielić los swojego rodzeństwa, ale może nam się przydać.
-W jaki sposób?
-To on będzie tym, który zabije Petrove.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz