Katherine zaparkowała na podjeździe swojego starego ''nowego'' domu. Niegdyś biały budynek, teraz był szarawy, trawnik zaniedbany i ogółem wszystko wyglądało nieciekawie. Nie dziwne skoro, przez 20 lat, ten dom stał pusty, a teraz jej przypadło ogarniać ten syf. W sumie najlepiej byłoby go zburzyć, jednak to pamiątka; świętej pamięci ojciec Katherine go wybudował 3 lata przed jej narodzinami (czyli w 1896 roku).
Wyjęła z bagażnika jej ukochanego samochodu, ostatnią walizkę i postawiła ją na ziemi. Po raz ostatni rozejrzała się dookoła i ruszyła w kierunku wejścia, wcześniej zabierając swoje rzeczy.
-Panno Pierce, gdzie mamy postawić te pudła?- zapytał mężczyzna z firmy transportowej, wchodząc do środka, a za nim kilku kolejnych z kartonami w dłoniach.
-Gdziekolwiek- mruknęła, idąc wgłąb mieszkania. Nie lubi swojego nowego nazwiska, mimo tego, że jest podobne do starego. Stanęła przed biało-czarnymi schodami, prowadzącymi na piętro, gdzie znajdowały się cztery sypialnie. Postawiła nogę na pierwszym stopniu, ręką przesuwając po poręczy. Następnie zrobiła kolejny krok i kolejny, aż w końcu dotarła na szczyt. Szła wolno przez korytarz, obserwując obrazy wiszące na ścianach. Oczom dziewczyny ukazały się ciemnobrązowe drzwi, które pchnęła bez zastanowienia. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak 20 lat temu, a nawet jeszcze wcześniej.
Przez cały tydzień, Katherine starała się choć trochę uporządkować te wszystkie pudła. Wie, że bezsensownym jest, co 10 lat to wszystko pakować, przewozić i rozpakowywać w innym miejscu, ale nigdy nie wiadomo, czy powróci do starego miejsca. Lecz tu wróci zawsze.
Zanim położyła się do łóżka, sprawdziła godzinę; 23:30. Wzięła książkę leżącą na szafce nocnej, otworzyła na stronie zaznaczonej przez zakładkę i zaczęła czytać.
Po raz ostatni rozejrzała się po przedpokoju, sprawdzając czy wszystko wzięła ze sobą i wyszła z domu, zamykając drzwi. Wsiadła do swojego samochodu, włożyła klucze do stacyjki, włączyła radio przeszukując stacje i gdy w końcu natrafiła na piosenkę, którą lubi odjechała w kierunku szkoły.
Droga minęła dziewczynie bardzo szybko i zanim się obejrzała, stała już przed wejściem. Popchnęła drzwi i weszła do środka. Na korytarzu znajdowało się dużo ludzi, bardzo dużo, co szczerze mówiąc, troszkę już jej przeszkadzało; nigdy nie lubiła tłoków, ale to nie dlatego, że jest aspołeczna, po prostu trudno jej wtedy kontrolować swój wampirzy instynkt i żądzę mordu.
Wolnym krokiem ruszyła w poszukiwaniu szafki z numerem 117. To nie może być przypadek.- Pomyślała, uśmiechając się pod nosem.
Po przejściu kilku metrów, znalazła to czego szukała. Wpisała szyfr, który miała zanotowany na karteczce i otworzyła drzwiczki. Schowała do środka niepotrzebne rzeczy i zatrzasnęła z hukiem szafkę.
-Katherine?- odwróciła się gwałtownie, słysząc swoje nowe imię i ujrzała dwie znane jej blondynki.
-Shelley? Caroline?- zdziwiła się- Co wy tu robicie?
-Uczymy się- zachichotała Caroline, zamykając Katherine w uścisku, a po chwili to samo zrobiła Shelley.
-A ty co tutaj robisz?- dopytała Shell, odsuwając się od brunetki, wystarczająco, aby mogła na nią spojrzeć.
-Uczę się- powtórzyła słowa Care, śmiejąc się- I poluję na potwory- dopowiedziała w myślach.
-Od rozpoczęcia roku minął tydzień- zauważyły jednocześnie blondynki.
Katherine wzruszyła ramionami. Postanowiła zakończyć tą rozmowę, gdyż zadzwonił dzwonek, a uczniowie zaczęli rozchodzić się do klas. Powiedziała tylko dziewczynom, że pierwszą ma biologię i spotkają się na następnej przerwie, ale każdy kto znał Kath, wiedział, że nie miała zamiaru iść na lekcje w takim stanie; była okropnie głodna. Na szczęście to przewidziała i wzięła posiłek ze sobą. Może to jakoś uspokoi to dziwne uczucie bólu? Gdy korytarz całkowicie opustoszał, zamyślona ruszyła w stronę toalety. Nagle zderzyła się z czymś, a raczej kimś.
-Patrz jak łazisz!- warknął w jej stronę chłopak.
-Sam do najostrożniejszych nie należysz- mruknęła złośliwie się uśmiechając.
Chłopak przyglądał jej się uważnie; kojarzył ją, lecz nie wiedział skąd. Ona także próbowała dostrzec w nim coś znajomego; była pewna, że gdzieś już widziała te pełne nienawiści oczy.
-Nie widziałem Cię tu wcześniej- postanowił zagrać milszego, może uda mi się dowiedzieć skąd ją znam- pomyślał.
-Nie jestem stąd- skłamała. Tak na prawdę się tutaj urodziła, lecz po jakimś czasie jej wampirzego życia, ludzie z jej otoczenia zaczynali zauważać-a raczej nie zauważać- w niej żadnych zmian. Toteż zmusiło ją kilka razy do zmienienia miejsca zamieszkania. Aczkolwiek zawsze była w pobliżu tego miasta. Chroniła jego mieszkańców, nawet tych, którzy w żaden sposób nie byli z nią spokrewnieni. Wiedziała iż Mystic Falls jest często odwiedzane przez stworzenia nadprzyrodzone, a nie wszystkie chcą żyć tu w zgodzie z ludźmi; chcą ich zabić. Katherine nie może im na to pozwolić, ponieważ malejąca populacja, tajemnicze zniknięcia oraz niewyjaśnione masowe zabójstwa, mogłyby przywołać łowców, a konkretnie rodzinę Winchesterów, której boi się każde nadnaturalne stworzenie chodzące po tej ziemi.
-Uważaj, bo następnym razem nie będę taki miły- zagroził i odszedł w stronę jakieś sali.
-Co za gnojek- prychnęła i weszła do łazienki.
-Czyli myślisz, że on nie był człowiekiem?- zapytał Evan; jej przyjaciel.
-Dokładnie- odpowiedziała, siadając wreszcie na sofie obok blondyna- Przecież potrafię odróżnić człowieka od... czegoś.
-A co dokładnie czułaś? Jakiś zapach, czy wibracje, a może swędzenie?
-Hmm...to było coś pomiędzy mrowieniem, a bólem. Takim jakby igły przeszywały moje ciało.- Wzdrygnęła się na samo wspomnienie o tym uczuciu.
Dziewczyna spojrzała na swojego towarzysza, który wyglądał na zamyślonego i zmartwionego.
-Hej, stało się coś?- zapytała przysuwając się znacznie bliżej chłopaka, tak, że ich uda się stykały.
-Tak- westchnął- chodzi o Winchesterów...
-Co z nimi? Mów- ponagliła chłopaka, gdy ten milczał.
-Są w drodze do Mystic Falls- wyszeptał spuszczając wzrok na swoje kolana.
-Jak to? Dlaczego?- spanikowana, obsypywała go pytaniami, na które choćby chciał, nie znał odpowiedzi.
Evan wstał i zaczął chodzić w kółko po salonie.
-To moja wina! Na pewno coś przeoczyłam!- gwałtownie wstała i chwyciła się za głowę, gdy przypomniała sobie o ostatniej ofiarze, pozostawionej przez jakiegoś demona. Nie miała wtedy zbyt wiele czasu, aby pochować ciało, a raczej 2. Po prostu schowała je w krzakach w środku lasu na obrzeżach miasta.
-Katerina, uspokój się- nakazał blondyn, obejmując dziewczynę- Chcesz gdzieś wyskoczyć?- zapytał, uśmiechając się głupio.
-Serio?! Właśnie się dowiedziałam, że w naszym mieście mają pojawić się łowcy, a ty się mnie pytasz o wyjście?! Peters, proszę, ogarnij się!- pisnęła oburzona obojętnością swego przyjaciela i odepchnęła go od siebie.
-Okej, to może usiądziemy i zastanowimy się nad tym dlaczego tu jadą?
-To brzmi lepiej- mruknęła i zajęła poprzednie miejsce; na sofie koło blondyna.
I takim sposobem przesiedzieli kilka godzin; rzucając pomysłami na temat przyjazdu braci Winchester do miasta. Pomysł Peters'a wydał się najbardziej prawdopodobny; myśli on bowiem, że to ma coś wspólnego z "tym czyś" napotkanym przez Katherine. Możliwe, że ten "ktoś" zalazł im za skórę bądź jest kimś niebezpiecznym.
Kath wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale od przekroczenia granicy miasta, towarzyszyło jej to dziwne uczucie, które nasiliło się w chwili zderzenia z nieznajomym.
Kim jest chłopak o złych i tajemniczych oczach? Po co i dlaczego Bracia Winchester jadą do Mystic Falls? Czy ich przyjazd pociągnie za sobą jakieś ofiary?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz