*Kolejny znajomy/ Kai/ Chevrolet Impala/ Bękart*
Dzisiejszego dnia Katherine postanowiła iść do szkoły. Oczywiście jej tygodniowa nieobecność nie umknęła uwadze nauczycieli. Wytłumaczyła to przeziębieniem, co przecież było kłamstwem.
Właśnie wchodziła do sali, gdzie miała odbyć się lekcja Historii, którą swoją drogą uwielbiała, lecz niekiedy nauczyciele tego przedmiotu ją denerwowali; gdy mówili o czymś, o czym nie mięli pojęcia bądź gdy mylili daty jakiegoś wydarzenia, a kiedy Katherine ich poprawiała, tamci upierali się przy swoim i grozili jej uwagą z zachowania.
Była to chyba jedyna sala, gdzie ławki były podwójne, co średnio ją cieszyło. Ze względu na to, że przyszła kilka minut po dzwonku, prawie wszystkie były zajęte, z wyjątkiem jednej na końcu sali. Katherine z zadowoleniem zajęła puste miejsce i czekała na przybycie nauczyciela. Może ten nie będzie tak pusty, jak inni.- Pomyślała.
Do klasy, wszedł wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna. Odłożył na biurko książki, które trzymał w ręce. Podszedł do tablicy i odwrócił się do wszystkich przodem.
-Witajcie. Nazywam się Drew Seeley i będę waszym nowym nauczycielem historii- powiedział uśmiechając się nieznacznie.
-A co z Panem Banks'em?- zapytał jakiś chłopak z przodu.
-Odszedł z pracy- odpowiedział spokojnie i zaczął pisać coś na tablicy.
Katherine przyjrzała mu się uważniej; wydawało jej się, że gdzieś go już spotkała, a może to kolejne głupie przeczucie.
-Dobrze- zaczął, przerywając rozmowy- na dzisiejszej lekcji porozmawiamy o...
Niedane mu było dokończyć, ponieważ drzwi od klasy się otworzyły, a do środka wszedł ten sam chłopak, na którego Kath wpadła wczoraj.
-Dzień dobry- przywitał się, a nauczyciel rzucił mu groźne spojrzenie- jestem...
-Spóźniony?- przerwał mu mężczyzna- tak, Panie Parker, jest pan spóźniony. Mam nadzieję, że to był ostatni raz.
-Jasne- mruknął chłopak, a Pan Seeley przewrócił oczami.
-Proszę zająć wolne miejsce- rozkazał. Ciemnowłosy rozejrzał się po sali. Gdy jego spojrzenie wylądowało na Katherine, jej ciało się spięło. O nie! Na pewno tu nie usiądziesz!- Spuściła wzrok na zeszyt.
-Cześć- szepnął zaraz przy jej uchu, a dziewczyna podskoczyła ze strachu.
-Pa- burknęła, nawet na niego nie patrząc.
-Widzę, że ktoś tu ma zły humorek- zaśmiał się. Katherine nie odpowiedziała; chciała aby ten koleś zniknął, wyparował, albo zaginął w tajemniczych okolicznościach. Nie lubiła go.
-Jestem Kai- przedstawił się, wyciągając dłoń w jej stronę. Nie maiła zamiaru jej uścisnąć.
-Mam to gdzieś- warknęła. Czuła, że za chwile urwie mu łeb. Opuścił opuścił rękę, kiwając głową ze zrezygnowaniem. Na jego twarzy zagościł pewny siebie uśmiech, gdy zauważył jak Katherine zaciska pięści. Był z siebie zadowolony; denerwowanie Katherine od dziś jest jego nowym hobby.
-Nareszcie w domu- mruknęła, siadając na swoim ulubionym fotelu. Na większość przedmiotów Kai chodził razem z nią, z czego na połowie kazano im siedzieć razem. Ten chłopak był tak denerwujący, że kilka razy próbowała się na niego rzucić. Na szczęście na kilku lekcjach, na które chodzili razem, siedziała albo z Shelley, albo z Caroline. Mimo tego nie mogła uniknąć prowokacyjnego uśmiechu ze strony ciemnowłosego.
-Katherine!- zawołał Evan, wchodząc do salonu, gdzie siedziała dziewczyna- skończyły się worki z krwią- oznajmił, zajmując miejsce na sofie.
-To dlaczego jeszcze tu jesteś?
-No weź- wydął dolną wargę- przecież wiesz, że nie mam pierścienia
Zachichotała.
-Nadal nie wiem, jak mogłeś go zgubić- pokręciła głową z dezaprobatą.
-To jak, pojedziesz?- zapytał, robiąc minę zbitego szczeniaczka. Podszedł do brunetki, uklęknął przed nią i ujął jej dłoń.
-Grabisz sobie Peters- zaśmiała się- co ty byś beze mnie zrobił?
-Umarłbym z głodu- wzruszył ramionami, przytulając przyjaciółkę.
Wychodząc z banku krwi, Kath przyśpieszyła kroku, widząc jakiegoś mężczyznę krążącego koło jej samochodu.
-Szukasz tu czegoś?- warknęła w stronę nieznajomego.
-Niezła bryka- powiedział, ignorując jej pytanie- czy to Chevrolet Camaro Convertible?- zapytał patrząc na nią.
Katherine uśmiechnęła się do niego z sympatią i pokiwała głową. W tych czasach rzadko zdarza się, że ktoś kto chwaliłby jej auto. Ludzie przeważnie dziwią się, jak taka młoda osoba może jeździć takim starym samochodem. To jest bardzo denerwujące.
-Dzięki. Interesujesz się samochodami?- zapytała chowając do bagażnika torbę.
-Ja nie, ale mój brat owszem. Ma Chevroleta Impalę z sześćdziesiątego siódmego.
-Wow- wykrztusiła w końcu- chyba muszę go poznać- zaśmiała się- Jestem Katherine Pierce- wyciągnęła dłoń w jego stronę, którą od razu uścisnął.
-Miło mi Cię poznać Katherine- uśmiechnął się- Jestem Sam. Sam Winchester.
***
Kai po tym jak został powiadomiony przez swego ojca o zebraniu sabatu na cmentarzu, miał ochotę skoczyć z mostu; nie znosił tego zbiorowiska. Nie lubił wysłuchiwać o tym jak bardzo potężna jest moc któregoś z nich, albo jaki świetny czar odprawili. Denerwowało go też to, że on nie miał własnej mocy, musiał ją komuś zabrać. Właśnie o to miał żal do wszystkich jak i do samego siebie; uważał się za beztalencie i zakałę sabatu. Nawet po śmierci jego rodzeństwa, ojciec i starszyzna traktowali go jak śmiecia. Lecz mimo wszystko próbował być silny i właśnie dlatego chował się pod maską "złego chłopca"- bynajmniej tak zawsze myślał, jednak po kilku wydarzeniach zaczynał w to wątpić. On nie udawał, on był złą osobą.
Usiadł w kręgu, koło swego ojca i czekał aż spotkanie się rozpocznie.
-Zapewne słyszeliście już o tym, że bracia Winchester są w mieście- zaczął, zwracając uwagę przybyłych- ich przyjazd stanowi zagrożenie nie tylko dla wampirów, wilkołaków czy innych potworów, ale i też dla nas.
Jak wiecie bądź nie, są oni łowcami i polują na stworzenia nadprzyrodzone bez względu na to czy zabijały ludzi, czy nie oraz na czarownice- czyli nas.
Skończył przemawiać, dając głos kolejnemu mężczyźnie.
-Teraz musimy zachować całkowitą ostrożność; ograniczyć uprawianie magii do minimum, nie wychylać się i zachowywać jak normalni obywatele.
-Dlaczego więc nie możemy się stąd wynieść?- zapytał ktoś z kręgu.
-To jest nasze miejsce. Nie będziemy uciekać przed byle zagrożeniem. Wystarczy, że będziemy zachowywać się normalnie. Zresztą i tak mieszkamy w centrum, a wampiry ukrywają się na obrzeżach. Nic nam nie zagraża.
-Jest jeszcze jedna kwestia- przerwał ojciec Kai'a- w naszym mieście od dawna grasuje pewna wampirzyca. Jest bezwzględna i dobra w tym co robi; w zabijaniu. Od około stu lat, ochrania miasteczko przed potworami; pełni rolę tutejszego łowcy.
-Co w niej takiego specjalnego?- przerwała tym razem ciotka Kai'a.
-Właśnie do tego zmierzam- mruknął w odpowiedzi- zabija wszystko, co żyje niezgodnie z ludźmi; w tym właśnie wampiry. Jednak jak wiecie, ostatnio kilkoro z nas, zostało zabitych właśnie przez nią. A my musimy ich pomścić.
-Czy przypadkiem nie mówiłeś, że nie zabija bez przyczyny?- zapytał Kai.
-Czyli sugerujesz, że twoi krewni byli zabójcami?!- warknął Gerry- kto Cię tu w ogóle zapraszał?! Jakim cudem ty należysz do naszego sabatu?!- krzyczał, patrząc na chłopaka z pogardą.
-Spokojnie- wtrącił się ojciec ciemnowłosego- Gerry, Kai to mój syn, bez względu na to jaki jest. Mimo, że do nas nie pasuje, należy do tego sabatu, tak jak każde z moich świętej pamięci dzieci.
-Naprawdę Josh? Bronisz tego bękarta?!- zaśmiał się pogardliwie wskazując palcem na Kai'a- to potwór, przez niego twoje dzieci nie żyją, do cholery! Powinniśmy go wygnać albo zabić!
Kai stał i obserwował całą sytuację z rozbawieniem; w środku na prawdę było mu przykro i chciało mu się płakać, ale na zewnątrz przyjął obojętną postawę. Zawsze tak robił, aby ukryć swoje emocje; zakładał maskę obojętności, albo wrogości.
-Spójrz na niego!- kontynuował- zamiast okazać skruchę za swoje czyny, stoi i się cieszy! Dalej będziesz go bronił?!
-Ja go nie bronię! Jest psychopatą, który już dawno powinien gnić w więziennym świecie, albo podzielić los swojego rodzeństwa, ale może nam się przydać.
-W jaki sposób?
-To on będzie tym, który zabije Petrove.
sobota, 20 lutego 2016
wtorek, 16 lutego 2016
01,,Mysterious Stranger"
Katherine zaparkowała na podjeździe swojego starego ''nowego'' domu. Niegdyś biały budynek, teraz był szarawy, trawnik zaniedbany i ogółem wszystko wyglądało nieciekawie. Nie dziwne skoro, przez 20 lat, ten dom stał pusty, a teraz jej przypadło ogarniać ten syf. W sumie najlepiej byłoby go zburzyć, jednak to pamiątka; świętej pamięci ojciec Katherine go wybudował 3 lata przed jej narodzinami (czyli w 1896 roku).
Wyjęła z bagażnika jej ukochanego samochodu, ostatnią walizkę i postawiła ją na ziemi. Po raz ostatni rozejrzała się dookoła i ruszyła w kierunku wejścia, wcześniej zabierając swoje rzeczy.
-Panno Pierce, gdzie mamy postawić te pudła?- zapytał mężczyzna z firmy transportowej, wchodząc do środka, a za nim kilku kolejnych z kartonami w dłoniach.
-Gdziekolwiek- mruknęła, idąc wgłąb mieszkania. Nie lubi swojego nowego nazwiska, mimo tego, że jest podobne do starego. Stanęła przed biało-czarnymi schodami, prowadzącymi na piętro, gdzie znajdowały się cztery sypialnie. Postawiła nogę na pierwszym stopniu, ręką przesuwając po poręczy. Następnie zrobiła kolejny krok i kolejny, aż w końcu dotarła na szczyt. Szła wolno przez korytarz, obserwując obrazy wiszące na ścianach. Oczom dziewczyny ukazały się ciemnobrązowe drzwi, które pchnęła bez zastanowienia. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak 20 lat temu, a nawet jeszcze wcześniej.
Przez cały tydzień, Katherine starała się choć trochę uporządkować te wszystkie pudła. Wie, że bezsensownym jest, co 10 lat to wszystko pakować, przewozić i rozpakowywać w innym miejscu, ale nigdy nie wiadomo, czy powróci do starego miejsca. Lecz tu wróci zawsze.
Zanim położyła się do łóżka, sprawdziła godzinę; 23:30. Wzięła książkę leżącą na szafce nocnej, otworzyła na stronie zaznaczonej przez zakładkę i zaczęła czytać.
Po raz ostatni rozejrzała się po przedpokoju, sprawdzając czy wszystko wzięła ze sobą i wyszła z domu, zamykając drzwi. Wsiadła do swojego samochodu, włożyła klucze do stacyjki, włączyła radio przeszukując stacje i gdy w końcu natrafiła na piosenkę, którą lubi odjechała w kierunku szkoły.
Droga minęła dziewczynie bardzo szybko i zanim się obejrzała, stała już przed wejściem. Popchnęła drzwi i weszła do środka. Na korytarzu znajdowało się dużo ludzi, bardzo dużo, co szczerze mówiąc, troszkę już jej przeszkadzało; nigdy nie lubiła tłoków, ale to nie dlatego, że jest aspołeczna, po prostu trudno jej wtedy kontrolować swój wampirzy instynkt i żądzę mordu.
Wolnym krokiem ruszyła w poszukiwaniu szafki z numerem 117. To nie może być przypadek.- Pomyślała, uśmiechając się pod nosem.
Po przejściu kilku metrów, znalazła to czego szukała. Wpisała szyfr, który miała zanotowany na karteczce i otworzyła drzwiczki. Schowała do środka niepotrzebne rzeczy i zatrzasnęła z hukiem szafkę.
-Katherine?- odwróciła się gwałtownie, słysząc swoje nowe imię i ujrzała dwie znane jej blondynki.
-Shelley? Caroline?- zdziwiła się- Co wy tu robicie?
-Uczymy się- zachichotała Caroline, zamykając Katherine w uścisku, a po chwili to samo zrobiła Shelley.
-A ty co tutaj robisz?- dopytała Shell, odsuwając się od brunetki, wystarczająco, aby mogła na nią spojrzeć.
-Uczę się- powtórzyła słowa Care, śmiejąc się- I poluję na potwory- dopowiedziała w myślach.
-Od rozpoczęcia roku minął tydzień- zauważyły jednocześnie blondynki.
Katherine wzruszyła ramionami. Postanowiła zakończyć tą rozmowę, gdyż zadzwonił dzwonek, a uczniowie zaczęli rozchodzić się do klas. Powiedziała tylko dziewczynom, że pierwszą ma biologię i spotkają się na następnej przerwie, ale każdy kto znał Kath, wiedział, że nie miała zamiaru iść na lekcje w takim stanie; była okropnie głodna. Na szczęście to przewidziała i wzięła posiłek ze sobą. Może to jakoś uspokoi to dziwne uczucie bólu? Gdy korytarz całkowicie opustoszał, zamyślona ruszyła w stronę toalety. Nagle zderzyła się z czymś, a raczej kimś.
-Patrz jak łazisz!- warknął w jej stronę chłopak.
-Sam do najostrożniejszych nie należysz- mruknęła złośliwie się uśmiechając.
Chłopak przyglądał jej się uważnie; kojarzył ją, lecz nie wiedział skąd. Ona także próbowała dostrzec w nim coś znajomego; była pewna, że gdzieś już widziała te pełne nienawiści oczy.
-Nie widziałem Cię tu wcześniej- postanowił zagrać milszego, może uda mi się dowiedzieć skąd ją znam- pomyślał.
-Nie jestem stąd- skłamała. Tak na prawdę się tutaj urodziła, lecz po jakimś czasie jej wampirzego życia, ludzie z jej otoczenia zaczynali zauważać-a raczej nie zauważać- w niej żadnych zmian. Toteż zmusiło ją kilka razy do zmienienia miejsca zamieszkania. Aczkolwiek zawsze była w pobliżu tego miasta. Chroniła jego mieszkańców, nawet tych, którzy w żaden sposób nie byli z nią spokrewnieni. Wiedziała iż Mystic Falls jest często odwiedzane przez stworzenia nadprzyrodzone, a nie wszystkie chcą żyć tu w zgodzie z ludźmi; chcą ich zabić. Katherine nie może im na to pozwolić, ponieważ malejąca populacja, tajemnicze zniknięcia oraz niewyjaśnione masowe zabójstwa, mogłyby przywołać łowców, a konkretnie rodzinę Winchesterów, której boi się każde nadnaturalne stworzenie chodzące po tej ziemi.
-Uważaj, bo następnym razem nie będę taki miły- zagroził i odszedł w stronę jakieś sali.
-Co za gnojek- prychnęła i weszła do łazienki.
-Czyli myślisz, że on nie był człowiekiem?- zapytał Evan; jej przyjaciel.
-Dokładnie- odpowiedziała, siadając wreszcie na sofie obok blondyna- Przecież potrafię odróżnić człowieka od... czegoś.
-A co dokładnie czułaś? Jakiś zapach, czy wibracje, a może swędzenie?
-Hmm...to było coś pomiędzy mrowieniem, a bólem. Takim jakby igły przeszywały moje ciało.- Wzdrygnęła się na samo wspomnienie o tym uczuciu.
Dziewczyna spojrzała na swojego towarzysza, który wyglądał na zamyślonego i zmartwionego.
-Hej, stało się coś?- zapytała przysuwając się znacznie bliżej chłopaka, tak, że ich uda się stykały.
-Tak- westchnął- chodzi o Winchesterów...
-Co z nimi? Mów- ponagliła chłopaka, gdy ten milczał.
-Są w drodze do Mystic Falls- wyszeptał spuszczając wzrok na swoje kolana.
-Jak to? Dlaczego?- spanikowana, obsypywała go pytaniami, na które choćby chciał, nie znał odpowiedzi.
Evan wstał i zaczął chodzić w kółko po salonie.
-To moja wina! Na pewno coś przeoczyłam!- gwałtownie wstała i chwyciła się za głowę, gdy przypomniała sobie o ostatniej ofiarze, pozostawionej przez jakiegoś demona. Nie miała wtedy zbyt wiele czasu, aby pochować ciało, a raczej 2. Po prostu schowała je w krzakach w środku lasu na obrzeżach miasta.
-Katerina, uspokój się- nakazał blondyn, obejmując dziewczynę- Chcesz gdzieś wyskoczyć?- zapytał, uśmiechając się głupio.
-Serio?! Właśnie się dowiedziałam, że w naszym mieście mają pojawić się łowcy, a ty się mnie pytasz o wyjście?! Peters, proszę, ogarnij się!- pisnęła oburzona obojętnością swego przyjaciela i odepchnęła go od siebie.
-Okej, to może usiądziemy i zastanowimy się nad tym dlaczego tu jadą?
-To brzmi lepiej- mruknęła i zajęła poprzednie miejsce; na sofie koło blondyna.
I takim sposobem przesiedzieli kilka godzin; rzucając pomysłami na temat przyjazdu braci Winchester do miasta. Pomysł Peters'a wydał się najbardziej prawdopodobny; myśli on bowiem, że to ma coś wspólnego z "tym czyś" napotkanym przez Katherine. Możliwe, że ten "ktoś" zalazł im za skórę bądź jest kimś niebezpiecznym.
Kath wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale od przekroczenia granicy miasta, towarzyszyło jej to dziwne uczucie, które nasiliło się w chwili zderzenia z nieznajomym.
Kim jest chłopak o złych i tajemniczych oczach? Po co i dlaczego Bracia Winchester jadą do Mystic Falls? Czy ich przyjazd pociągnie za sobą jakieś ofiary?
Wyjęła z bagażnika jej ukochanego samochodu, ostatnią walizkę i postawiła ją na ziemi. Po raz ostatni rozejrzała się dookoła i ruszyła w kierunku wejścia, wcześniej zabierając swoje rzeczy.
-Panno Pierce, gdzie mamy postawić te pudła?- zapytał mężczyzna z firmy transportowej, wchodząc do środka, a za nim kilku kolejnych z kartonami w dłoniach.
-Gdziekolwiek- mruknęła, idąc wgłąb mieszkania. Nie lubi swojego nowego nazwiska, mimo tego, że jest podobne do starego. Stanęła przed biało-czarnymi schodami, prowadzącymi na piętro, gdzie znajdowały się cztery sypialnie. Postawiła nogę na pierwszym stopniu, ręką przesuwając po poręczy. Następnie zrobiła kolejny krok i kolejny, aż w końcu dotarła na szczyt. Szła wolno przez korytarz, obserwując obrazy wiszące na ścianach. Oczom dziewczyny ukazały się ciemnobrązowe drzwi, które pchnęła bez zastanowienia. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak 20 lat temu, a nawet jeszcze wcześniej.
Przez cały tydzień, Katherine starała się choć trochę uporządkować te wszystkie pudła. Wie, że bezsensownym jest, co 10 lat to wszystko pakować, przewozić i rozpakowywać w innym miejscu, ale nigdy nie wiadomo, czy powróci do starego miejsca. Lecz tu wróci zawsze.
Zanim położyła się do łóżka, sprawdziła godzinę; 23:30. Wzięła książkę leżącą na szafce nocnej, otworzyła na stronie zaznaczonej przez zakładkę i zaczęła czytać.
Po raz ostatni rozejrzała się po przedpokoju, sprawdzając czy wszystko wzięła ze sobą i wyszła z domu, zamykając drzwi. Wsiadła do swojego samochodu, włożyła klucze do stacyjki, włączyła radio przeszukując stacje i gdy w końcu natrafiła na piosenkę, którą lubi odjechała w kierunku szkoły.
Droga minęła dziewczynie bardzo szybko i zanim się obejrzała, stała już przed wejściem. Popchnęła drzwi i weszła do środka. Na korytarzu znajdowało się dużo ludzi, bardzo dużo, co szczerze mówiąc, troszkę już jej przeszkadzało; nigdy nie lubiła tłoków, ale to nie dlatego, że jest aspołeczna, po prostu trudno jej wtedy kontrolować swój wampirzy instynkt i żądzę mordu.
Wolnym krokiem ruszyła w poszukiwaniu szafki z numerem 117. To nie może być przypadek.- Pomyślała, uśmiechając się pod nosem.
Po przejściu kilku metrów, znalazła to czego szukała. Wpisała szyfr, który miała zanotowany na karteczce i otworzyła drzwiczki. Schowała do środka niepotrzebne rzeczy i zatrzasnęła z hukiem szafkę.
-Katherine?- odwróciła się gwałtownie, słysząc swoje nowe imię i ujrzała dwie znane jej blondynki.
-Shelley? Caroline?- zdziwiła się- Co wy tu robicie?
-Uczymy się- zachichotała Caroline, zamykając Katherine w uścisku, a po chwili to samo zrobiła Shelley.
-A ty co tutaj robisz?- dopytała Shell, odsuwając się od brunetki, wystarczająco, aby mogła na nią spojrzeć.
-Uczę się- powtórzyła słowa Care, śmiejąc się- I poluję na potwory- dopowiedziała w myślach.
-Od rozpoczęcia roku minął tydzień- zauważyły jednocześnie blondynki.
Katherine wzruszyła ramionami. Postanowiła zakończyć tą rozmowę, gdyż zadzwonił dzwonek, a uczniowie zaczęli rozchodzić się do klas. Powiedziała tylko dziewczynom, że pierwszą ma biologię i spotkają się na następnej przerwie, ale każdy kto znał Kath, wiedział, że nie miała zamiaru iść na lekcje w takim stanie; była okropnie głodna. Na szczęście to przewidziała i wzięła posiłek ze sobą. Może to jakoś uspokoi to dziwne uczucie bólu? Gdy korytarz całkowicie opustoszał, zamyślona ruszyła w stronę toalety. Nagle zderzyła się z czymś, a raczej kimś.
-Patrz jak łazisz!- warknął w jej stronę chłopak.
-Sam do najostrożniejszych nie należysz- mruknęła złośliwie się uśmiechając.
Chłopak przyglądał jej się uważnie; kojarzył ją, lecz nie wiedział skąd. Ona także próbowała dostrzec w nim coś znajomego; była pewna, że gdzieś już widziała te pełne nienawiści oczy.
-Nie widziałem Cię tu wcześniej- postanowił zagrać milszego, może uda mi się dowiedzieć skąd ją znam- pomyślał.
-Nie jestem stąd- skłamała. Tak na prawdę się tutaj urodziła, lecz po jakimś czasie jej wampirzego życia, ludzie z jej otoczenia zaczynali zauważać-a raczej nie zauważać- w niej żadnych zmian. Toteż zmusiło ją kilka razy do zmienienia miejsca zamieszkania. Aczkolwiek zawsze była w pobliżu tego miasta. Chroniła jego mieszkańców, nawet tych, którzy w żaden sposób nie byli z nią spokrewnieni. Wiedziała iż Mystic Falls jest często odwiedzane przez stworzenia nadprzyrodzone, a nie wszystkie chcą żyć tu w zgodzie z ludźmi; chcą ich zabić. Katherine nie może im na to pozwolić, ponieważ malejąca populacja, tajemnicze zniknięcia oraz niewyjaśnione masowe zabójstwa, mogłyby przywołać łowców, a konkretnie rodzinę Winchesterów, której boi się każde nadnaturalne stworzenie chodzące po tej ziemi.
-Uważaj, bo następnym razem nie będę taki miły- zagroził i odszedł w stronę jakieś sali.
-Co za gnojek- prychnęła i weszła do łazienki.
-Czyli myślisz, że on nie był człowiekiem?- zapytał Evan; jej przyjaciel.
-Dokładnie- odpowiedziała, siadając wreszcie na sofie obok blondyna- Przecież potrafię odróżnić człowieka od... czegoś.
-A co dokładnie czułaś? Jakiś zapach, czy wibracje, a może swędzenie?
-Hmm...to było coś pomiędzy mrowieniem, a bólem. Takim jakby igły przeszywały moje ciało.- Wzdrygnęła się na samo wspomnienie o tym uczuciu.
Dziewczyna spojrzała na swojego towarzysza, który wyglądał na zamyślonego i zmartwionego.
-Hej, stało się coś?- zapytała przysuwając się znacznie bliżej chłopaka, tak, że ich uda się stykały.
-Tak- westchnął- chodzi o Winchesterów...
-Co z nimi? Mów- ponagliła chłopaka, gdy ten milczał.
-Są w drodze do Mystic Falls- wyszeptał spuszczając wzrok na swoje kolana.
-Jak to? Dlaczego?- spanikowana, obsypywała go pytaniami, na które choćby chciał, nie znał odpowiedzi.
Evan wstał i zaczął chodzić w kółko po salonie.
-To moja wina! Na pewno coś przeoczyłam!- gwałtownie wstała i chwyciła się za głowę, gdy przypomniała sobie o ostatniej ofiarze, pozostawionej przez jakiegoś demona. Nie miała wtedy zbyt wiele czasu, aby pochować ciało, a raczej 2. Po prostu schowała je w krzakach w środku lasu na obrzeżach miasta.
-Katerina, uspokój się- nakazał blondyn, obejmując dziewczynę- Chcesz gdzieś wyskoczyć?- zapytał, uśmiechając się głupio.
-Serio?! Właśnie się dowiedziałam, że w naszym mieście mają pojawić się łowcy, a ty się mnie pytasz o wyjście?! Peters, proszę, ogarnij się!- pisnęła oburzona obojętnością swego przyjaciela i odepchnęła go od siebie.
-Okej, to może usiądziemy i zastanowimy się nad tym dlaczego tu jadą?
-To brzmi lepiej- mruknęła i zajęła poprzednie miejsce; na sofie koło blondyna.
I takim sposobem przesiedzieli kilka godzin; rzucając pomysłami na temat przyjazdu braci Winchester do miasta. Pomysł Peters'a wydał się najbardziej prawdopodobny; myśli on bowiem, że to ma coś wspólnego z "tym czyś" napotkanym przez Katherine. Możliwe, że ten "ktoś" zalazł im za skórę bądź jest kimś niebezpiecznym.
Kath wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale od przekroczenia granicy miasta, towarzyszyło jej to dziwne uczucie, które nasiliło się w chwili zderzenia z nieznajomym.
Kim jest chłopak o złych i tajemniczych oczach? Po co i dlaczego Bracia Winchester jadą do Mystic Falls? Czy ich przyjazd pociągnie za sobą jakieś ofiary?
środa, 3 lutego 2016
00,,Prolog"
Rutyna. Przez 117 lat, co dnia robię to samo; jeżdżę po obrzeżach miasta i staram się, aby jego mieszkańcy byli bezpieczni. Pewnie zastanawiacie się ''przed czym?" Otóż jestem pewnego rodzaju łowcą. Poluję na istoty nadprzyrodzone, które próbują zasiać chaos w moim rodzinnym miasteczku. Och ironio! Ja także jestem istotą "nie z tego świata", a mianowicie wampirem, jak już wspomniałam; od 117 lat.
I zapewne nasuwa się wam kolejne pytanie; "Jak do tego doszło?"
W wampira zostałam przemieniona przez niejaką Charlotte Morgan. Gdy miałam 17 lat, zostałam postrzelona, traciłam dużo krwi i gdyby nie ona... nie byłoby mnie tutaj. Niestety nigdy nie miałam szansy aby jej podziękować. Znam tylko jej imię i nazwisko, ale znając życie na pewno kilkukrotnie zmieniała tożsamość, ponieważ to jest to, co robimy; gdy już zdążymy się zadomowić w jakimś miejscu, po kilku latach, ludzie z naszego otoczenia zaczynają zauważać iż się nie starzejemy. Niby tak łatwo jest im wymazać pamięć bądź ich zabić, ale jaki to ma sens?
Łowcą stałam się po śmierci mojego przyjaciela, który został zabity przez wilkołaka. Od tej pory poluję na każdego nieproszonego gościa w Mystic Falls. Mimo, że od dwudziestu lat tam nie mieszkam, i tak nie zaprzestałam ochrony tych ludzi.
Teraz to ma się zmienić...Kiedy ponownie przekroczę próg mego rodzinnego domu, który od lat stoi pusty, gdy ponownie pójdę do ostatniej klasy liceum (które już kończyłam kilka razy), wszystko się zmieni. Jednak do końca nie wiem czy na lepsze...
~~~~~~~~
Witam w prologu!
jak już pewnie zdążyliście zauważyć, zmienił się adres i tytuł bloga, wygląd oraz fabuła.
mam nadzieję, że teraz będzie lepiej :)
zapraszam na Trailer i do zakładki z bohaterami, którą będę uzupełniała, gdy w jakimś rozdziale pojawi się nowy, istotny bohater.
do następnego :*
I zapewne nasuwa się wam kolejne pytanie; "Jak do tego doszło?"
W wampira zostałam przemieniona przez niejaką Charlotte Morgan. Gdy miałam 17 lat, zostałam postrzelona, traciłam dużo krwi i gdyby nie ona... nie byłoby mnie tutaj. Niestety nigdy nie miałam szansy aby jej podziękować. Znam tylko jej imię i nazwisko, ale znając życie na pewno kilkukrotnie zmieniała tożsamość, ponieważ to jest to, co robimy; gdy już zdążymy się zadomowić w jakimś miejscu, po kilku latach, ludzie z naszego otoczenia zaczynają zauważać iż się nie starzejemy. Niby tak łatwo jest im wymazać pamięć bądź ich zabić, ale jaki to ma sens?
Łowcą stałam się po śmierci mojego przyjaciela, który został zabity przez wilkołaka. Od tej pory poluję na każdego nieproszonego gościa w Mystic Falls. Mimo, że od dwudziestu lat tam nie mieszkam, i tak nie zaprzestałam ochrony tych ludzi.
Teraz to ma się zmienić...Kiedy ponownie przekroczę próg mego rodzinnego domu, który od lat stoi pusty, gdy ponownie pójdę do ostatniej klasy liceum (które już kończyłam kilka razy), wszystko się zmieni. Jednak do końca nie wiem czy na lepsze...
~~~~~~~~
Witam w prologu!
jak już pewnie zdążyliście zauważyć, zmienił się adres i tytuł bloga, wygląd oraz fabuła.
mam nadzieję, że teraz będzie lepiej :)
zapraszam na Trailer i do zakładki z bohaterami, którą będę uzupełniała, gdy w jakimś rozdziale pojawi się nowy, istotny bohater.
do następnego :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)